Na zdjęciu starsza kobieta i jej wnuk pośród gruzów swojego domu po amerykańskim bombardowaniu, Pjongjang 1950. W latach 50-tych XX wieku USA zmieniły miasta i wsie KRL-D w ruinę i zabiły ponad 1,2 miliona niewinnych koreańskich cywilów, w tym kobiet, dzieci i osób starszych. Dziś KRL-D posiada własny arsenał nuklearny, gwarantujący, że jej naród nie będzie musiał już doświadczać piekła wojny.

Wojna koreańska to jeden z najbardziej okrutnych i krwawych konfliktów zbrojnych w historii ludzkości. Jednocześnie jest również konfliktem raczej słabo rozumianym na świecie. Niską świadomość społeczną na jej temat dodatkowo pogłębia fakt, że to w jaki sposób przedstawiana jest ona na szeroko pojętym Zachodzie często ma więcej wspólnego ze stronniczą propagandą dopasowaną do preferencji USA niż z uczciwym prezentowaniem rzeczywistych wydarzeń. Problemem jest tu między innymi uporczywe zrzucanie winy za wybuch wojny na Koreańską Republikę Ludowo-Demokratyczną i wybielanie prawdziwych sprawców – pisaliśmy już o tym jakiś czas temu. Dzisiaj powiemy sobie parę słów o tragedii jaka spotkała Koreańczyków w przebiegu tego strasznego konfliktu, aby następnie zwrócić uwagę na kilka współczesnych kwestii.

Zbrodnie popełnione w czasie wojny koreańskiej

Podczas wojny koreańskiej miało miejsce wiele wydarzeń, które niekoniecznie wspominane są na lekcjach historii w naszych szkołach. Do kategorii chętnie pomijanych tematów należą zbrodnie popełnione w latach jej trwania przez Stany Zjednoczone. Wszakże poruszanie takich kwestii nie pasuje do głęboko mijającego się z prawdą, ale usilnie lansowanego na Zachodzie, proamerykańskiego obrazu tamtego konfliktu. Ignorowanie tych faktów to oczywiście brak oddania sprawiedliwości pomordowanym lub okaleczonym milionom niewinnych istnień, cywilów, kobiet i dzieci, którzy w wirze historii zderzyli się z chorymi i bezwzględnymi ambicjami supermocarstwa. To także czynnik w dużej mierze utrudniający prawidłowe interpretowanie aktualnych zjawisk na Półwyspie Koreańskim, bo czy można dobrze rozumieć współczesność bez rzetelnej znajomości minionych dziejów?

Temat zbrodni popełnionych przez armię USA w Korei niewątpliwie umożliwia zapełnienie treścią opasłych tomów publikacji naukowych, niestety, dlatego podkreślić trzeba, że my poruszymy go tu tylko powierzchownie, na ile pozwala forma artykułu. Przyjrzyjmy się pokrótce kilku sytuacjom. Sprawom, które powinny być pamiętane, nawet jeśli decydenci w Waszyngtonie woleliby, żeby każdy o nich zapomniał.

W październiku 1950 roku, gdy Koreańska Armia Ludowa, wraz z Chińską Ochotniczą Armią Ludową, rozpoczęła kontrofensywę, siły USA i ich sojuszników znalazły się w sytuacji, w której mogły zostać otoczone i unicestwione. W związku z tym, amerykańskie dowództwo wojskowe powzięło plan utworzenia żywej tarczy z ludności cywilnej i wycofania się. Jednostka wojskowa USA zajmująca się operacjami psychologicznymi, z siedzibą w Prowincji Hwanghae, rozpuściła pogłoski, że armia amerykańska wkrótce użyje bomb atomowych. W chaosie wojny plotki rozprzestrzeniły się bardzo szybko i z wielką siłą. Był to szok dla koreańskiego społeczeństwa, w którym wciąż świeże były wspomnienia bombardowań nuklearnych Hiroszimy i Nagasaki, mające miejsce 5 lat wcześniej (zginęło w nich szacunkowo od 40 000 do 50 000 Koreańczyków wywiezionych wcześniej do tych japońskich miast jako przymusowi robotnicy). W obliczu strachu przed śmiercią ludzie wpadali w panikę i niemało osób poszło za armią USA, chcąc uciec przed przerażającą zagładą. W rezultacie doszło do tragedii narodowej, która rozdzieliła rodziny i krewnych. Wtedy uchodźcy widzieli w tej sytuacji raczej tymczasową ewakuację, mając nadzieję na późniejszy powrót do swoich domów. Powrót ten uniemożliwiła jednak armia amerykańska, w wyniku czego osoby te nigdy więcej nie zobaczyły swoich rodzinnych miejscowości. W ten sposób między północą a południem Korei podzielonych zostało około 10 milionów ludzi. Koreańczycy mówią, że „przy wietrze bomby atomowej” uchodźcy zostali zdmuchnięci ze swoich rodzinnych miast jak liście z drzew.

Sprawa ta wyraźnie wpisuje się w kategorię uprowadzeń i przymusowych wysiedleń. Nie zmienią tego pozbawione jakiegokolwiek podstaw twierdzenia władz USA i Korei Południowej, że byli to ludzie, którzy uciekli, bo nie lubili KRL-D.

Innym z haniebnych działań Stanów Zjednoczonych z czasów wojny koreańskiej, jest użycie zakazanej przez prawo międzynarodowe broni chemicznej i biologicznej. Wtedy, po raz pierwszy w historii świata, regularne wojska USA przeprowadziły na pełną skalę wojnę bakteriologiczną. Choć Amerykanie wyparli się wszystkiego i zamydlili oczy znacznej części społeczności międzynarodowej, przytłaczające dowody wyraźnie świadczyły o ich winie. Nawet zachodnim publikacjom trudno było uniknąć takich wniosków. Jednym z przykładów może być anglojęzyczna książka o niesławnej japońskiej jednostce 731, prowadzącej w latach 40-tych XX wieku okrutne eksperymenty na ludziach i nieprzypadkowo wspomnianej w tym tekście. W wydanym przez Uniwersytet Jagielloński w Krakowie tłumaczeniu tejże monografii przeczytać można: „Dostępne fakty pozwalają przypuszczać, że Amerykanie we współpracy ze swoimi wcześniejszymi japońskimi wrogami przeprowadzali ataki bronią biologiczną przeciwko Koreańczykom z Północy”. W takim tonie wypowiadają się liczne inne publikacje autorstwa zachodnich badaczy. A odtajnione w 2021 roku amerykańskie dokumenty kolejny raz potwierdziły, że Stany Zjednoczone, z pomocą japońskich zbrodniarzy z jednostki 731, zaatakowały Koreańczyków bronią bakteriologiczną.

Niemożliwym do zatuszowania przykładem amerykańskich zbrodni dokonanych na narodzie koreańskim są ataki z powietrza na bezbronną ludność i obiekty cywilne. W ciągu 3 lat wojny, samoloty armii USA zrzuciły na miasta i wsie KRL-D 635 000 ton bomb, dla porównania przez 4 lata wojny na Pacyfiku wykorzystały 500 000 ton bomb. Piloci należących do wojsk Stanów Zjednoczonych maszyn bezlitośnie masakrowali cywilów podczas lotów na niskich wysokościach, tak że znajdujący się na ziemi świadkowie mogli niekiedy dostrzec twarze Amerykanów. Bombardowali każdy obiekt jaki znalazł się w ich zasięgu – szpitale, szkoły, fabryki czy zabudowania mieszkalne – nic nie było oszczędzane. Częstotliwość bombardowań była tak wysoka, że, aby przetrwać mieszkańcy kraju musieli przenieść się ze swoim życiem codziennym pod ziemię, a prace rolnicze prowadzone mogły być tylko pod osłoną nocy. Do jesieni 1952 roku Półwysep Koreański na północ od 38. równoleżnika stał się pustkowiem, gdzie brakowało już miast i budynków, które można byłoby zniszczyć. Wtedy armia USA wzięła na cel zapory irygacyjne na rzece Yalu, zatapiając miasta oraz nieprzebrane tysiące hektarów pól uprawnych i pozbawiając miliony Koreańczyków istotnego źródła wyżywienia.

Wojska amerykańskie wymordowały na północy Korei ponad 1,2 miliona cywilów, w tym kobiet, dzieci i osób starszych. 78 miast KRL-D zostało dosłownie całkowicie zmiecionych z powierzchni ziemi. W stołecznym Pjongjangu na przykład po wojnie pozostały tylko dwa budynki, a nie był on najbardziej zdewastowaną miejscowością kraju.

Koreańczycy do dziś rozumieją wojnę jako całkowite zniszczenie. Kiedy w telewizyjnych relacjach z krajów, w których trwają konflikty zbrojne, widzą stojące latarnie uliczne, domy i przechodniów idących dokądś w biały dzień, mówią, że nie jest to jeszcze prawdziwa wojna.

Bolesne doświadczenia narodu koreańskiego sprawiają, że dobrze zna on wartość pokoju. Jeszcze żywiej można sobie to uświadomić patrząc na niezłomną determinację, z jaką KRL-D walczy o tegoż pokoju zachowanie i zagwarantowanie bezpieczeństwa swojej ludności. Nie mogłaby tego robić z pozycji słabego i bezbronnego kraju, dlatego podjęła środki, żeby w takim położeniu się więcej nie znaleźć.

70 lat po wojnie koreańskiej

Ile lat minęło od zakończenia wojny koreańskiej? Odpowiedź może być dwojaka.

Z jednej strony od dnia kiedy zawarte zostało porozumienie o zawieszeniu broni, a Koreańczycy mogli zacząć odbudowywać swój obrócony w pył przez amerykańskie bomby kraj, mija właśnie 70 lat. Bohaterski opór Korei postawił w trudnej sytuacji Stany Zjednoczone, które nie będąc w stanie zrealizować założonych przez siebie celów, zdecydowały się na podpisanie porozumienia.

Z drugiej strony traktat pokojowy, który ostatecznie zakończyłby stan wojny na Półwyspie Koreańskim nie został podpisany do dziś. Stało się tak nie bez powodu, bowiem przez minione dekady Stany Zjednoczone wielokrotnie dobitnie pokazywały, że nie są zainteresowane normalizacją relacji z KRL-D. W tym długim okresie USA nieprzerwanie eskalowały napięcie, groziły Koreańczykom bronią nuklearną, a ich wezwania do pokoju albo odrzucały wprost, albo pozornie akceptowały, tylko po to, aby później uniemożliwić ich realizację. W Korei Południowej, czy pobliskiej Japonii, Amerykanie rozmieścili potężne arsenały najnowocześniejszej broni i dziesiątki tysięcy swoich żołnierzy, stojących w gotowości do rozpoczęcia działań wojennych przeciwko Północy. Gotowość ta jest stale wzmacniana. Siły zbrojne USA, nieustannie ćwiczą pod granicami KRL-D różne scenariusze agresji militarnej na nią, w których kluczową rolę odgrywa sprzęt zdolny do ataku nuklearnego, a z ust amerykańskich polityków raz po raz sypią się groźby.

Koreańczycy nieprzerwanie muszą mierzyć się z taką rzeczywistością od początku lat 50-tych XX wieku. Rozpoczęty przez Stany Zjednoczone w 1950 roku terror nuklearny przeciwko nim trwa do dziś.

Postawa USA pozostała taka sama, zmieniły się jednak inne okoliczności. Choć postępowanie zachodnich decydentów i wtórujących im mediów wskazuje, że najchętniej widzieliby KRL-D siedzącą z założonymi rękami i bezczynnie akceptującą wiszącą nad jej narodem niczym miecz Damoklesa groźbę wojny nuklearnej, kraj ten zdecydował się na zupełnie inne rozwiązanie. Poszedł drogą, którą wybrał od początku, drogą stawiania na pierwszym miejscu interesów swoich ludzi, ochrony ich życia, bezpieczeństwa i swojej niezależności. Dzięki konsekwentnemu trzymaniu się tych zasad, obecnie KRL-D dysponuje zdolnością do uderzenia nuklearnego przeciwko kontynentalnej części Stanów Zjednoczonych. Kiepska wiadomość dla żywiących ekspansjonistyczne ambicje amerykańskich polityków – sami wpadli w pułapkę zagrożenia nuklearnego, które USA 7 dekad temu stworzyły na Półwyspie Koreańskim. Świetna wiadomość dla pokoju – KRL-D zbudowała własny system odstraszania nuklearnego, skutecznie minimalizując ryzyko wybuchu jakiegokolwiek konfliktu zbrojnego na półwyspie.

W tej sytuacji Stany Zjednoczone nie ustają w swoich usilnych staraniach, aby KRL-D była globalnie postrzegana jak najgorzej. Promują całkowicie niedorzeczne twierdzenie, jakoby kraj postępował lekkomyślnie, a jego program nuklearny i rakietowy stanowiły zagrożenie dla świata. Mainstreamowe media rozpowszechniają tego rodzaju absurdalne kłamstwa i sprawiają, że przeważająca część opinii publicznej ma zupełnie zafałszowany obraz sytuacji.

Medialna kampania oszczerstw sprawia, że w zachodnich społeczeństwach rzadka jest świadomość tego, że Koreańczycy nie zagrażają komukolwiek, a co więcej są racjonalnymi ludźmi, którzy doskonale zdają sobie sprawę, że Stany Zjednoczone są pierwszą potęgą militarną świata, której nie mogą i wcale nie potrzebują pod tym względem dorównać. Koreańczycy starają się jedynie uniemożliwić Amerykanom ponowne wciągnięcie swojego kraju w piekło wojny. Nie jest wielkim odkryciem, że skuteczną formą zabezpieczenia pokoju jest równowaga militarna, która powstrzymuje chętnych od agresywnych działań. Oczywiście KRL-D nie jest w stanie osiągnąć tejże równowagi poprzez wejście w posiadanie siły militarnej równej USA. Na szczęście są również inne metody.

Współczesne statystyki wojenne wskazują na zalety pocisków rakietowych, które, nawet w przypadku przestarzałych egzemplarzy, dawać mogą zadowalające efekty militarne za koszt stanowiący 1/10 czy nawet tylko 1/30 kosztu wykorzystania bombowca. Dlatego najbardziej rozsądnym wyborem dla KRL-D jest skupianie się na rozwoju rakiet.

Same rakiety problemu jednak nie rozwiązują. W tym miejscu przeanalizujmy pokrótce tę sprawę. Jeśli spojrzeć na drugą połowę 2022 roku, można dostrzec, że KRL-D intensywnie prowadziła wtedy testy pocisków rakietowych. Media oczywiście nie dawały o tym zapomnieć, przedstawiając przy tym sytuację tak, jak gdyby kraj ten machał bronią przed oczami „bezbronnych gołąbków pokoju” w postaci Stanów Zjednoczonych i Korei Południowej. W rzeczywistości tym ostatnim do pokojowej postawy było jednak, delikatnie rzecz ujmując, daleko. Choć zachodnie środki masowego przekazu milczały na ten temat, fakt jest taki, że nieustannie prowadzone przez państwa te w ubiegłym, podobnie zresztą jak w bieżącym, roku wspólne ćwiczenia wojskowe, z całą zuchwałością wymierzone były bezpośrednio w bezpieczeństwo KRL-D. Ciężko bowiem byłoby określić inaczej ćwiczenia oparte na planie zakładającym atak nuklearny na nią, obejmujące trening tzw. „operacji dekapitacji”, wielkoskalowych operacji desantowych czy „inwazji na Pjongjang”. Wracając do przeprowadzanych przez KRL-D testów rakietowych, w 2022 roku według mediów wystrzelić miała ona około 90 rakiet. Jedna rakieta eksploduje tylko jeden raz, więc mogłyby one potencjalnie trafić w 90 celów. Porównując, we wspólnych ćwiczeniach wojskowych USA i Korei Południowej wzięło udział około 300-400 myśliwców. Myśliwce przenoszą średnio 3-5 bomb i pocisków rakietowych. Gdyby użyły więc one posiadaną na wyposażeniu broń mogłyby trafić w 900-2000 celów. Gdy spojrzeć na te liczby, odpowiedź KRL-D wygląda na niewspółmiernie małą.

Zdolności KRL-D w zakresie produkcji pocisków rakietowych nie są niewyczerpane i w przypadku potencjalnego starcia z USA na jedno jej uderzenie przypadłyby dziesiątki amerykańskich. Dlatego KRL-D musiała znaleźć sposób na wzmocnienie siły każdego swojego uderzenia. Odpowiedzią jest tu broń nuklearna. Opierając się na bezstronnym i logicznym rozumowaniu, nie sposób nie dojść do wniosku, że rozwijając ten rodzaj broni, KRL-D podjęła decyzję najlepszą dla ochrony bezpieczeństwa i pokoju, jaką mogła podjąć w swojej sytuacji. Kilka miesięcy temu kraj zaprezentował publicznie taktyczną broń nuklearną, przy tej okazji jego przywódca, Marszałek Kim Jong Un, podkreślił, że tak naprawdę wrogiem koreańskich sił jest nie tyle jakieś państwo czy konkretna grupa, ale sama wojna i katastrofa nuklearna. Uważny obserwator łatwo dostrzec może, że te słowa mają wyraźne odzwierciedlenie w odpowiedzialnej postawie i polityce prowadzonej przez KRL-D.

Pod naciskiem USA Organizacja Narodów Zjednoczonych zastosowała wobec KRL-D wszelkie możliwe sankcje – skrajnie brutalne i nieetyczne, wymierzone przede wszystkim w cywilną gospodarkę kraju. Mają one być karą za program nuklearny. Jak można jednak potępiać KRL-D za rozwój broni nuklearnej podjęty w odpowiedzi na zagrożenia militarne ze strony supermocarstwa nuklearnego? Czy powinno się krytykować kogoś kto sięga po armatę, gdy z armat celuje do niego potężny wróg?

Słowa George’a Washingtona

Dawniej, gdy amerykańskie lotniskowce, okręty wojenne i myśliwce manewrowały przy Półwyspie Koreańskim, KRL-D nie miała wystarczających zdolności, aby powstrzymać mogący nadejść atak. W obliczu zagrożenia obserwowała ruchy wojsk USA, a na jej terytorium zbudowane musiały zostać liczne schrony przeciwlotnicze.

Dziś, każdy wystrzelony przez nią pocisk spotyka się z histeryczną reakcją Amerykanów. Począwszy od wyrażanych przez przedstawicieli Waszyngtonu stanowisk, na mobilizacji strategicznych środków skończywszy. Media krzyczą o zagrożeniu nuklearnym ze strony KRL-D, a eksperci, niczym wróżka ze szklaną kulą, próbują przewidywać kiedy kraj przeprowadzi kolejną próbę nuklearną.

George Washington, pierwszy prezydent USA, powiedział kiedyś, że okazywanie nadmiernej sympatii lub wrogości wobec jakiegokolwiek kraju jest jak robienie z samego siebie niewolnika. Amerykanie powinni się dziś poważnie zastanowić, czy nie popadają w tego rodzaju niewolę. Warto nie zapominać, że w historii świata imperia upadły przede wszystkim dlatego, że nie potrafiły przystosować się do zmieniającej się rzeczywistości.

Koreańczycy chcą w spokoju rozwijać swój kraj i budować w nim coraz lepsze warunki życia, zgodnie ze swoimi pragnieniami i przekonaniami. Z pewnością nie jest dla nich przyjemnością konieczność poświęcania uwagi wrogim działaniom Stanów Zjednoczonych. Jeśli te ostatnie nie naruszałyby fundamentalnych interesów narodu koreańskiego, KRL-D nie miałaby powodów do wrogości wobec nich.

27 lipca mija 70. rocznica podpisania zawieszenia broni na Półwyspie Koreańskim. To 70 lat było okresem, w którym KRL-D, mały kraj, zapobiegła wojnie, stojąc sama naprzeciw USA, potężnego supermocarstwa. Pomimo ogromnych trudności jej wysiłki odniosły sukces. Dlatego Koreańczycy myślą dziś o minionych dekadach z dumą, jako o czasach zwycięstwa.