Pjongjang zniszczony przez amerykańskie bombardowania

Wśród aktualnych problemów międzynarodowych ważne miejsce zajmuje kwestia Półwyspu Koreańskiego. Utrzymująca się tam atmosfera zaciekłej konfrontacji nierzadko trafia do medialnych nagłówków, choć w zachodnich środkach masowego przekazu nagminnie pojawia się problem z obiektywnym przedstawianiem sytuacji. Podobnie jest, jeśli chodzi o trwający w Korei w latach 1950-1953 konflikt zbrojny, który zakończywszy się zawieszeniem broni, a nie traktatem pokojowym, pozostawia półwysep od ponad 70 lat w stanie wojny. W Europie zainteresowanie toczącą się w latach 50-tych na dalekim krańcu Azji wojną koreańską jest na ogół niewielkie. Ze względu na niską świadomość społeczną na ten temat konflikt ten bywa nazywany „zapomnianą wojną”. Co więcej, na Zachodzie uporczywie forsowana jest narracja, jakoby to Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna miała sprowokować rozpoczęcie walk. Jeśli jednak ktoś jest dostatecznie ciekawy, aby spojrzeć na kilka faktów i informacji z niezależnych źródeł, może się przekonać, że prawda jest zupełnie inna.

Charakter wojny koreańskiej i ówczesna sytuacja niektórych krajów w tym kontekście

Odkąd 25 czerwca 1950 roku wybuchła wojna koreańska, przez długi czas dokonywano różnych ocen jej natury.

Z punktu widzenia narodu koreańskiego i jego interesów, była to wojna o usunięcie pozostałości po rządach faszystowskiej Japonii, całkowite wyzwolenie się spod obcej dominacji i niepodległość kraju.

Z punktu widzenia międzynarodowego obserwatora konflikt ten mógłby zostać nawet oceniony jako dziwna wojna, w której Stany Zjednoczone, główny zwycięzca II wojny światowej, uniemożliwiły KRL-D usunięcie pozostałości japońskiego faszyzmu. Patrząc w ten sposób, rolę Stanów Zjednoczonych w wojnie koreańskiej można uznać za zniewagę dla wszystkich ofiar II wojny światowej, w tym poległych w niej amerykańskich żołnierzy.

Dla Stanów Zjednoczonych była to jednak kwestia realizacji własnych ekspansjonistycznych interesów w regionie. Po ostatecznym zakończeniu II wojny światowej kapitulacją Japonii, usiłowały one przejąć kontrolę nad jej dawnymi posiadłościami kolonialnymi, wliczając w to Koreę. Jednak w przypadku tej ostatniej realizację takich planów komplikował fakt istnienia, na północy kraju, cieszącego się szerokim poparciem społeczeństwa rządu, mającego silne tradycje walki o niepodległość i niezamierzającego z tej niepodległości rezygnować. Jak nietrudno się domyślić, nie cieszyło to amerykańskich decydentów. Z ich punktu widzenia osiągnięcie dominacji na Półwyspie Koreańskim oznaczało znaczące korzyści, w tym przede wszystkim zdobycie ogromnej przewagi wojskowo-politycznej w zimnowojennej konfrontacji ze Związkiem Radzieckim i Chinami.

Przyjrzyjmy się jeszcze tym dwóm wyżej wspomnianym krajom.

Związku Radzieckiego nie było wówczas stać na rozpoczęcie lub wsparcie nowej wojny z powodu poważnych zniszczeń II wojny światowej, do tego jego uwaga koncentrowała się głównie na Europie, głównym polu bitwy zimnej wojny. Ponadto zły stan infrastruktury transportowej łączącej Daleki Wschód z centrum ZSRR przez Syberię utrudniał wszelką logistykę na tym obszarze. To nie przypadek, że Związek Radziecki, po czterech latach koncentrowania swojej potęgi na toczeniu wojny z III Rzeszą, potrzebował trzech miesięcy, aby przemieścić swoje siły wojskowe do operacji przeciwko Japonii. Nawet teraz dla Rosji operacje wojskowe w Azji Północno-Wschodniej stanowią bardzo poważne ryzyko.

Jeśli chodzi o Chiny, W momencie powstania Chińskiej Republiki Ludowej w październiku 1949 roku, siły komunistyczne Mao Zedonga zajmowały 60% całego terytorium kraju i musiały nadal walczyć z licznymi niedobitkami armii Czang Kaj-szeka. Tym samym poświęcanie uwagi sytuacji na Półwyspie Koreańskim zdecydowanie nie znajdowało się wówczas wśród priorytetów ChRL.

Niczego nie dowodzące „dowody”

W 1992 roku, po rozpadzie Związku Radzieckiego, wśród odtajnionych dokumentów tego kraju znalazły się również takie, które rzekomo miały potwierdzać, że to KRL-D była prowokatorem wojny koreańskiej. Zawierały one treść planu ataku Koreańskiej Armii Ludowej. Czego jednak miałoby to dowodzić? Siły zbrojne wszystkich krajów na świecie przygotowują zarówno plany defensywne jak i ofensywne na wypadek bezpośredniej konfrontacji z siłami wroga. Nic więc w tym dziwnego, że w radzieckich archiwach istniały dokumenty związane z organizacją obronną Koreańskiej Armii Ludowej. Wbrew temu jak jest to przedstawiane na Zachodzie, w rzeczywistości nie wnosi to nic do wyjaśnienia tego która strona rozpoczęła wojnę.

Jeśli chodzi o Stany Zjednoczone, jak dotąd udostępniły tylko niewielką część swoich dokumentów związanych z wybuchem wojny koreańskiej. Również nie stanowią one dowodów na ich wersję wydarzeń, ale przynajmniej jej nie zaprzeczają.

Czy nie można przypuszczać w takiej sytuacji, że archiwa USA skrywają pewne niewygodne dla nich fakty? Stany Zjednoczone odtajniły dokumenty dotyczące mordu w Lesie Katyńskim w 1940 roku dopiero ponad 70 lat po fakcie. Wiele materiałów, które mogłyby rzucić więcej światła na różne wydarzenia z historii świata nadal jest utrzymywanych przez nie w tajemnicy.

Stany Zjednoczone i reszta zachodniego świata przedstawiają KRL-D jako prowokatora wojny, twierdząc, że dysponują wiarygodnymi dowodami na to, choć w rzeczywistości nie zaprezentowali niczego, co obiektywnie można by uznać za dowód na cokolwiek. W ten sposób usprawiedliwiać usiłują swoją interwencję w Korei, podczas której USA, przy wsparciu swoich sojuszników, zhańbiły flagę ONZ krwią milionów ludzkich istnień.

Spojrzenie z drugiej strony

Jeśli chodzi o odpowiedź na pytanie o to jak wybuchła wojna koreańska, jak wiadomo, po jednej stronie mamy rzucane pod adresem KRL-D oskarżenia USA. Dla wielu osób na Zachodzie, w tym również w Polsce, jest to niestety jedyna znana wersja.

Czasem jednak, aby naprawdę dobrze coś zobaczyć, warto się temu przyjrzeć z drugiej strony. Co w tym przypadku mamy po drugiej stronie?

Zgodnie z informacjami podanymi przez rząd KRL-D, wojska Korei południowej rozpoczęły ostrzał północy z użyciem haubic 105 mm i ciężkich moździerzy już późnym wieczorem 23 czerwca 1950. Natomiast rankiem 25 czerwca zaatakowały wzdłuż 38. równoleżnika wdzierając się na głębokość 1-2 km, co ostatecznie zmusiło Koreańską Armię Ludową do kontrataku.

Oczywiście można bezrefleksyjnie uznać, że to na pewno nie prawda i dalej ślepo wierzyć Amerykanom, że wojna rozpoczęła się od ataku KRL-D na południe. Problem w tym, że fakty wskazują na co innego. Wystarczy wspomnieć chociażby, że wczesnym rankiem 25 czerwca 1950, zanim doszło do działań KAL, południowokoreańskie Biuro Informacji Publicznej ogłosiło, że siły południa zajęły znajdujące się po północnej stronie miasto Haeju. Choć rząd Syngmana Rhee – ówczesnego prezydenta Korei południowej, spełniającego wszystkie cechy amerykańskiej marionetki – próbował później temu zaprzeczać, ciężko uwierzyć, że taka informacja mogła pojawić się przypadkiem.Wracając na chwilę do Syngmana Rhee, przed wybuchem wojny, w cytowanych przez media wypowiedziach, wielokrotnie deklarował on chęć napaści na północ.

27 czerwca, Stany Zjednoczone przepchnęły w Radzie Bezpieczeństwa ONZ rezolucję legalizującą interwencję zbrojną w Korei. Zrobiły to podczas gdy ZSRR bojkotował ONZ w proteście przeciwko odmowie przyznania ChRL stanowiska w Radzie Bezpieczeństwa, w ten sposób złamały zapis Karty ONZ, mówiący, że podjęcie decyzji w RB ONZ wymaga zgodnych głosów wszystkich członków stałych. W międzyczasie pojawiały się propozycję, aby zaprosić KRL-D na posiedzenie RB ONZ i umożliwić jej przedstawienie swojej wersji na temat wybuchu konfliktu, zostały jednak storpedowane przez USA, wyraźnie niezainteresowanych wyjaśnianiem tej kwestii. Czy powodem takiej postawy była niewygodna prawda?

KRL-D jest w posiadaniu licznych dokumentów znalezionych podczas wojny koreańskiej przez żołnierzy KAL w Ambasadzie USA w Seulu. I trzeba przyznać, że ich treść zdaje się nie pozostawiać wielu wątpliwości co do tego jaką rolę w wojnie odegrały Stany Zjednoczone. Na przykład, w 2003 roku bliżej zainteresowali się nimi członkowie delegacji odwiedzających KRL-D zachodnich prawników. W skład delegacji weszło konkretniej mówiąc 4 prawników pochodzących z USA, członków Amerykańskiego Stowarzyszenia Prawników: Peter Erlinder, profesor prawa z Minnesoty; Neil Berman, prawnik z Massachusetts oraz Eric Sirotkin i Jennie Lusk, prawnicy z Nowego Meksyku. A również jeden Kanadyjczyk, Christopher Black, członek Towarzystwa Prawników Kanadyjskiego Senatu i międzynarodowy prawnik. Wszyscy spośród 5 panów byli zgodni co do oceny pokazanych im w KRL-D amerykańskich dokumentów. W sporządzonym przez nich później raporcie wyrażona została opinia, że dokumenty te stanowią przekonujący dowód na to, że Stany Zjednoczone zaplanowały atak na Koreę północną w 1950 roku i wykorzystały południowokoreańską armię do oszukania świata, że to północ zaatakowała.

Podobne opinie jak powyższa wyraziło wiele niezależnych głosów, niestety nie przebiły się one do zachodniego mainstreamu. Na sprawiedliwość w tej kwestii nie ma co liczyć. Oczywistym jest, że twierdzenia władz USA mają gwarancję natychmiastowego przetoczenia się przez środki masowego przekazu na świecie. Choćby zupełnie na to nie zasługiwały, zostają szeroko uznane za wiarygodne. Racje przedstawiane przez KRL-D czy bezstronnych obserwatorów i badaczy nie mają szans na nic podobnego, nawet będąc najszczerszą prawdą.

27 lipca 1953 roku podpisano koreańskie porozumienie o zawieszeniu broni. W Pjongjangu, stolicy KRL-D, odbyła się z wielkim rozmachem defilada wojskowa dla uczczenia zwycięstwa. Jednak rząd Korei Południowej potępił zawarcie rozejmu, twierdząc że dzień jego podpisania jest niczym dzień upadku kraju i ogłosił na całym terytorium stan wojenny. Logicznie rzecz biorąc, wyglądało to tak jakby KRL-D osiągnęła swój cel – obronę przed agresją, a Korea Południowa przegrała – nie osiągnęła celu jakim było zajęcie całego Półwyspu. Czyż nie wygląda to na dobry symbol tego, kto do czego dążył w tej wojnie?

Prawda często bywa cichsza niż kłamstwo, szczególnie gdy to drugie wychodzi od potężnego światowego supermocarstwa. Dlatego czasem warto zastanowić się czy nie dajemy się oszukiwać i nie stajemy po stronie, po której nigdy nie chcielibyśmy być znając fakty.